Metrem do piekła
Wiedziona wieloletnim przyzwyczajeniem mijam hall Teatru Dramatycznego kierując się w stronę obszernej, przeszklonej siedziby Biura Organizacji Widowni. "Sezon w piekle"? - kasjerka spogląda na mnie z niechęcią. "To nie tutaj. W tym małym okienku z boku". Bezmyślnie upieram się przy swoim: "Ależ proszę pani, tam jest kasa "Metra", a mnie chodzi o".". Teraz rozsierdzona już kasjerka gniewnie mi przerywa: "TUTAJ jest kasa "Metra"!!!".
Rzeczywiście. Dopiero w tej chwili spostrzegam wielki, kolorowy szyld rozwieszony nad dawną kasą Dramatycznego, którą z kolei przeniesiono do kącika, gdzie niegdyś ustawiali się fani musicalu. Spostrzegam też inne zmiany. Hall oraz kawiarnię "U aktorów" objęła w posiadanie młodzież szkolna. Otacza mnie rzesza hałaśliwych, rozbawionych nastolatków. Pod drzwiami Sali im. Haliny Mikołajskiej trafiam wreszcie na nieco dojrzalszą publiczność, taką, jaką przywykłam widywać w tym teatrze. Grupka rozbitków płochliwie rozgląda się wokół. Jest ich niewielu, bo w tym przedstawieniu uczestniczyć może jednorazowo tylko trzydziestu widzów. Rozpoczyna się "Sezon w piekle". W ciemnym, przesyconym dymem wnętrzu Mariusz Bonaszewski recytuje poetycką prozę Rimbauda. Stopniowo napływa nieco światła i teraz widać, że za plecami aktora rozciąga się jakaś tajemnicza, magiczna przestrzeń. "Proszę dalej, proszę..." - mówi Przewodnik, więc podążamy jego śladem. Prowadzi nas przez mrok, z którego raz po raz wyłaniają się kolejne obrazy spektaklu, ucieleśnione, bolesne halucynacje Rimbauda. Całą powierzchnię sali zabudowano na kształt wyobrażonego Inferna, mijając jeden z piekielnych kręgów wciąż czuje się obecność wszystkich pozostałych, tych, które już widzieliśmy i które jeszcze zobaczymy. Narasta niepokój, podsycany przez zagadkowe, czasem prowokacyjne słowa Rimbauda, "wyklętego poety", Jak nazwał go Verlaine. Przy dźwiękach szalonej muzyki odbywa się "Bal wisielców", trwa "Nocne czuwanie w odurzeniu", w upiornym świetle lśni biały strój chirurga w scenie "Szpital i seans operacji", kręci się "Karuzela Wszeteczności"...
Odurzeni atmosferą tego magicznego świata, wciąż jeszcze wsłuchani we frazę Rimbauda wychodzimy do foyer. Następuje raptowne przebudzenie. Zza drzwi głównej sali Dramatycznego dobiega łoskot perkusji. Spektakl "Metra" już trwa. I teraz dopiero w pełni rozumiem zamieszczony w programie tekst Adama Sroki, twórcy "Sezonu w piekle": "Niezwykła wyobraźnia Rimbauda podsunęła nam pomysł, aby w Teatrze Dramatycznym (właśnie w TYM Teatrze!) urządzić i wykreować jego piekielne panoptikum. (...) Za Przewodnikiem-Rimbaudem wkroczymy w świat jego wyobraźni, poznamy męki jego duszy, smutek, melancholię i nicość. Ot, taki zwariowany sezon w piekle. Testament i pożegnanie...".
Pożegnanie artysty ze sztuką, której nie może, nie dane mu już dłużej uprawiać. Nie w TYM teatrze...
Może dlatego jest to takie osobliwe przedstawienie. Pesymistyczne. Dekadenckie. Hermetyczne. I bardzo artystowskie. Manifestacyjnie artystowskie.